2025
Reportaż z sanatorium: tytułem wstępu.
Sanatorium lekarz ortopeda proponował mi już 6 lat temu, odmówiłam, zgodnie z prawdą mówiąc, że nie chcę tam jechać bez męża. I że jak ogarniemy tę sprawę, to wtedy.
"Wtedy", okazało się wiosną tego roku i tak to rzeczony lekarz wykonał stosowne zgłoszenia, potem zebraliśmy dokumentację złożyliśmy wnioski i czekaliśmy na decyzje.
Potem przyszły decyzje lekarza orzecznika ZUS (gdyż na sanatorium z ZUS, jako że jest to prewencja rentowa, krótko się czeka, i ma się też na ten czas wystawione L4) oraz skierowania do konkretnego ośrodka.
Aby jechać razem (są zwolennicy, ale chyba jeszcze więcej przeciwników takowego postępowania🤣🤣🤣) musieliśmy złożyć dokumenty razem i dołączyć stosowne podania z prośbami o to - każde swoje.
Oczywiście nie było problemu z otrzymaniem po tym skierowania razem, w jedno miejsce i w jednym terminie, więc jak ktoś nie jeździ do sanatorium z małżonkiem, to nie dlatego, że kierujący go/ich robią wbrew 🤣🤣🤣
Swego czasu czytałam artykuł w "Polityce", z którego wynikało, iż wszelkie kawały o sanatoriach i historiach się w nich dziejących są... prawdziwe. Nie ma żadnych trudności wzbogacić się tam o HIV, nie mówiąc o innych chorobach przenoszonych drogą płciową, no i oczywiście pierwiastek męski jest tam na wagę złota, ba, złota, chyba na wagę kryptonitu, a panie walczą o niego... bezpardonowo - tak to ładnie nazwijmy.
W rzeczonym dniu wsiedliśmy w środki komunikacji publicznej i udaliśmy się do przyznanego nam na skierowaniu sanatorium czyli ośrodka rehabilitacji stacjonarnej: konkretnie rehabilitacji układu ruchu.
Małżeństwo: ona lat 45, on 47.
Co dalej?
Dalej CDN....

Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze zawierające link nie będą publikowane.