Miałam ten wpis poczynić już razy kilka, i za każdym razem ten pomysł się rozmywał, bo to dla mnie jakoś nie był temat, inne zajmowały jego miejsce. Ale temat jako temat jest, i ja też dorzucam tu moje trzy grosze. Wiem, że niektórzy - również z mojej prowincji - strasznie oburzają się na samo to słowo.
A dla mnie Polska to kraj prowincji.
W istocie, to w ogóle wyrastający z kultury wiejskiej.
No ale wieś jest wieś, a czym jest prowincja?
W moim odczuciu to większość Polski, większość z nawet (dla mnie nie nawet) byłych miast wojewódzkich. I wszelkie mniejsze i większe - nawet te powiatowe - miasteczka i miasta.
No właśnie, u nas jest tylko wieś i miasto, nie ma rozróżnienia na city, metropolię i town.
Prowincja to dla mnie wszystko poza city.
Poza Warszawą, Trójmiastem, Aglomeracją Katowicką, Poznaniem, Krakowem, Wrocławiem...
O Szczecinie nie mam zdania, nigdy nie byłam w tamtych stronach.
Są też miasta, które kiedyś były ważnymi ośrodkami, dziś mają do zobaczenia wiele ciekawych miejsc i zabytków. Ale dziś to już nie city.
Niewiele u nas nieprowincji.
A ta moja?
To
powiatowe miasteczko na Mazowszu, ale u styku z Podlasiem i
Lubelszczyzną. Nie piszę jakie, bo to moje dane, nawet, jeśli będziecie
wiedzieć, to tu ja tego Wam nie podam.
W moim odczuciu od zawsze jak w piosence Zauchy:"knajpa, kościół- widok z mostu."
Chociaż się rozwija, moje odczucie pozostaje to samo.
W moim odczuciu od zawsze jak w piosence Zauchy:"knajpa, kościół- widok z mostu."
Chociaż się rozwija, moje odczucie pozostaje to samo.
Ale w realu od zawsze nie mam problemów z przyznawaniem się skąd jestem, gdzie mieszkam.
Na
przestrzeni lat obserwuję, że to nie jest takie oczywiste dla każdej
osoby pochodzącej z prowincji/ pipidówka/dziury zabitej
dechami/mieściny/nazwijcie to jak chcecie.
Nigdy nie miałam
fałszywej dumy, że miejscowość, z której pochodzę jest jakaś znaczna czy
wyjątkowa pod innymi poza w/w względem.
Może dlatego łatwo mi było znieść to, o czym napiszę poniżej.
Nigdy się nie wstydziłam, i nie wstydzę, że jestem z miasteczka.
Nie mam kompleksów.
Nie mam kompleksów.
Prowincjonalny wstyd i kompleksy wg mnie objawiają się na dwa podstawowe sposoby:
1) Nie przyznaję się, skąd jestem, podaję większą miejscowość leżącą w promieniu 5/10/50 km.
1) Nie przyznaję się, skąd jestem, podaję większą miejscowość leżącą w promieniu 5/10/50 km.
2) Tkwię w ułudzie, że moja miejscowość po prostu NIE JEST prowincją: Mamy basen, dwa parki! Naczelnik tu kiedyś nocował! Kościuszko tu gdzieś sikał pod drzewem! Krzywousty tu umarł! Tak tu ładnie!" A to na prowincji nie może być ładnie, to automatycznie oznacza brzydotę?
Kiedy rozpoczęłam studia na największej polskiej uczelni, w stolicy kraju, myślałam, że spotkam tam przede wszystkim całą Polskę, prowincjonalną, tymczasem zdziwiłam się jak wiele osób jest z...Warszawy i jej najbliższych okolic! Często absolwentów renomowanych warszawskich liceów. Większość z nich nie miała żadnego problemu z tym, że jestem z prowincji. Nie pamiętam, by ktoś miał. A na lektoracie z łaciny całe dwa lata byłam jedyną w grupie osobą, która nie ukończyła znanego warszawskiego liceum z tradycjami.
Ale ludzie z małych miasteczek czy wsi wstydzili się przyznawać skąd są, czasem słyszeli-śmy komentarze: "A u Was to na noc asfalt zwijają", ludzie się krępowali i wstydzili nawet w żarcie to słyszeć. ("Bo tak naprawdę to ja nie jestem z Leska. W Lesku tylko chodziłem do liceum. Jestem ze wsi spod Leska." A jaka to różnica? Ja wtedy nawet nie wiedziałam, gdzie to całe Lesko jest!) No to zwijają. Przy czym Warszawa ogólnie jest specyficzna i nielubiana w reszcie kraju. Pewnie właśnie i dlatego, że ile jest "prawdziwych" przedwojennych warszawskich rodzin, niewiele, poza nimi każdy z Warszawy jest z prowincji, i jak sam ma/miał z tym problem, to jak już dorobi, dochrapie się meldunku w stolicy, to dokucza innym wykazując swą wyższość mniemaną.
Nawet jeden profesor w czasie zapisów na jego zajęcia (zaczynające się o godz.18-tej w piątek!) pytał, czy chcę na nie uczęszczać dlatego, że mam takie zainteresowania, czy dlatego, że mi pasuje autobus powrotny... [sic!]
Ale może mi było łatwiej, bo nigdy nie miałam złudzeń co "wielkości" miejscowości, z której pochodzę, i naprawdę od zawsze byłam święcie przekonana o tym, że miejsce pochodzenia/zamieszkania nie definiuje mnie.
W moim, jedynym w mieście, liceum ogólnokształcącym już nie tyle inni uczniowie, co niektórzy nauczyciele (tak, miałam "wspaniałych" nauczycieli w szkole średniej!) dokuczali i dogadywali niektórym uczniom, że są ze wsi! To było strasznie daleko od wspomnianych wyżej renomowanych warszawskich liceów! Wg mnie to również już bardzo daleko od wartości takich jak lokalny patriotyzm i duma, to nawet nie jest totalny brak klasy: to ciasny umysł, takowe horyzonty, zwykłe chamstwo i prawdziwa prowincja umysłowa. Tylko takiej należy się wstydzić. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć, nie czułam się lepsza od dzieci ze wsi, ale i nie czuję się gorsza wobec ludzi z wielkich miast. Toteż ja nigdy nie cudowałam z miejscowością, z której pochodzę. Gdzieś na drugim końcu Polski dodawałam orientacyjnie, że to 60 km od Warszawy, no ale w samej Warszawie to by nic nie mówiło...
Nawet jeden profesor w czasie zapisów na jego zajęcia (zaczynające się o godz.18-tej w piątek!) pytał, czy chcę na nie uczęszczać dlatego, że mam takie zainteresowania, czy dlatego, że mi pasuje autobus powrotny... [sic!]
Ale może mi było łatwiej, bo nigdy nie miałam złudzeń co "wielkości" miejscowości, z której pochodzę, i naprawdę od zawsze byłam święcie przekonana o tym, że miejsce pochodzenia/zamieszkania nie definiuje mnie.
W moim, jedynym w mieście, liceum ogólnokształcącym już nie tyle inni uczniowie, co niektórzy nauczyciele (tak, miałam "wspaniałych" nauczycieli w szkole średniej!) dokuczali i dogadywali niektórym uczniom, że są ze wsi! To było strasznie daleko od wspomnianych wyżej renomowanych warszawskich liceów! Wg mnie to również już bardzo daleko od wartości takich jak lokalny patriotyzm i duma, to nawet nie jest totalny brak klasy: to ciasny umysł, takowe horyzonty, zwykłe chamstwo i prawdziwa prowincja umysłowa. Tylko takiej należy się wstydzić. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć, nie czułam się lepsza od dzieci ze wsi, ale i nie czuję się gorsza wobec ludzi z wielkich miast. Toteż ja nigdy nie cudowałam z miejscowością, z której pochodzę. Gdzieś na drugim końcu Polski dodawałam orientacyjnie, że to 60 km od Warszawy, no ale w samej Warszawie to by nic nie mówiło...
Studia zaczęłam na sam koniec lat 90-tych.
A już od tamtego czasu zmieniło się wiele, świat dzięki technologiom dopiero się skurczył! Dzięki Internetowi mogą dotrzeć gdzie chcę i skontaktować się z całym światem. A poza tym mogę fizycznie udać się tu i tam. Dziś, inaczej niż w średniowieczu, powietrze miejskie nie czyni już wolnym. Luksus, to dom pod miastem, na wsi, czy już w jego administracyjnych granicach.
Świat to globalna wioska.
Jak można się przy tym wstydzić, że pochodzi się czy nadal mieszka w wiosce, lub jakiejś mieścinie?
Jak to nas dziś ogranicza?
W mojej miejscowości i okolicach, po wioskach właśnie, mieszkają ludzie, o których można przeczytać w "Forbes". To są naprawdę wielkie interesy. Marki obecne i znane wszędzie w kraju. Powiatowa gazeta miała kiedyś na pierwszej stronie artykuł "Ilu mamy milionerów w powiecie?" Sporo. Podejrzewam, że niektórzy mają już więcej, niż miliony. Dorobili się, mieszkając wciąż - tutaj. I tu mieszkają nadal. To im nie przeszkodziło w ich karierach.
Każdy ich tu zna, kojarzy, mieszkają tu od zawsze, ktoś z kimś chodził do szkoły, pracował itp, itd.
Jeśli nie dorobimy się milionów, sławy, Nobla itp., to to, że pochodzimy/mieszkamy w małej miejscowości nie będzie jedynym tego powodem. Na nasz los, nasze perspektywy, nasze historie składa się wiele czynników, i warunkuje je o wiele więcej niż jedno miejsce na mapie. Nie widziałam nigdy na żywo biedy tzw. "Polski B", na tzw. ścianie wschodniej, ani tej w popegieerowskich wsiach na Mazurach. Nie przeczę, że ludziom z małych miejscowości bywa trudniej. Ale miejsce pochodzenia ich nie definiuje. Na jednym z egzaminów ustnych na studiach, prawdziwa kobyła, profesor powiedział mi:
"-Nie wiem jak Pani, ja nie pochodzę z Warszawy..."
"-Ja też nie."
"-To Pani wie, że nam było trudniej."
Ale z drugiej strony menel spod monopola na warszawskim blokowisku wg mnie nie różni od tego spod monopola na zabitej dechami prowincji.
Jeśli nie dorobimy się milionów, sławy, Nobla itp., to to, że pochodzimy/mieszkamy w małej miejscowości nie będzie jedynym tego powodem. Na nasz los, nasze perspektywy, nasze historie składa się wiele czynników, i warunkuje je o wiele więcej niż jedno miejsce na mapie. Nie widziałam nigdy na żywo biedy tzw. "Polski B", na tzw. ścianie wschodniej, ani tej w popegieerowskich wsiach na Mazurach. Nie przeczę, że ludziom z małych miejscowości bywa trudniej. Ale miejsce pochodzenia ich nie definiuje. Na jednym z egzaminów ustnych na studiach, prawdziwa kobyła, profesor powiedział mi:
"-Nie wiem jak Pani, ja nie pochodzę z Warszawy..."
"-Ja też nie."
"-To Pani wie, że nam było trudniej."
Ale z drugiej strony menel spod monopola na warszawskim blokowisku wg mnie nie różni od tego spod monopola na zabitej dechami prowincji.
Teraz modne są wszelkie "małe ojczyzny" i tego typu sprawy: bądźmy więc dumni z nich, czemu nie, chwalmy, propagujmy, promujmy, albo się chociaż nie wstydźmy, nie miejmy kompleksów, że nasze miejsce pochodzenia, zamieszkania, ta nasza "ojczyzna" - no jest mała. No i co z tego? Co to ma do rozmiaru nas?
Co moge powiedziec - zgadzam sie z kazdym Twoim napisanym slowem
OdpowiedzUsuńCieszę się... i gratuluję Ci pierwszego komentarza pod tym postem, bo Czytelnicy milczą jak
Usuńnigdy, jak zaklęci, a szkoda, bo jestem ciekawa Waszych zdań i doświadczeń w tym temacie! :)
hmm ja powiem szczerze, że nie przykładam wagi do tego kto skąd jest bo uważam, że nie ma to znaczenia. Sama mieszkam na wsi i w żaden sposób nie uważam że to ujmuje ale też nie schlebia :) jednak bardziej myślę, że inne rzeczy o nas świadczą :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą w zupełności. Aż zęby bolą na takich co uważają, że wybitność miejsca ich pochodzenia, zamieszkania, urodzenia przekłada się na ich indywidualną wybitność. Świadczy to tylko i wyłącznie o kompleksach i szczerze im współczuję, bo muszą przechodzić katusze kiedy spotkają kogoś kogo miejsce urodzenia, pochodzenia, zamieszkania jest wybitniejsze np. jestem sobie takim burakiem co się wywyższa, bo pochodzi np. z dużego polskiego miasta a tu bach spotykam kogoś z Nowego Yorku, Rzymu czy czego tam jeszcze. I co wtedy? Ból i sromota. Współczuję takim osobą.
OdpowiedzUsuńNo i ... fajnie, nawet bardzo fajnie:)
OdpowiedzUsuńSama pochodzę z prowincji i nie raz po przeprowadzce do miasta słyszałam pieprzoty typu 'u was to psy dooopami szczekają i mgła konie dusi'. Wzmianki o zwijanym na noc asfalcie też pamiętam.
Nie wstydzę się swojego pochodzenia, a każdemu mieszczuchowi, który wytyka mi moje pochodzenie ,mówię awdooopieCięmam!;-)
Zgadzam się z każdym Twoim słowem, chociaż moje uczucia związane z prowincją są słodko-gorzkie. Nie mam żadnego kompleksu mojego pochodzenia, nie wstydzę się go. Jestem pełna uznania dla tego, co jest dumą miasta z którego pochodzę. Miejscowość w której mieszkałam niczym się nie wyróżnia, ale jest częścią uroczego regionu. Tyle, że ja nie cierpię mieszkać na prowincji. Lubię mieć wybór, lubię mieć możliwości. Oczywiście tak jak napisałaś - i na prowincji można sobie poradzić, ale w mieście jest łatwiej, przynajmniej z moimi priorytetami. Po przeprowadzce poczułam, że wreszcie mogę odetchnąć pełną piersią. Wcześniej dużo mnie omijało. Musiałam wychodzić z koncertów w połowie, żeby zdążyć na ostatni autobus (o 22:20, więc i tak nie było źle). Znajomi spotykali się, żeby się pouczyć do matury, a ja mówiłam, że nie przyjdę: dotarłabym w momencie, kiedy im już dawno znudziłaby się nauka. Czułam złość i bunt, bo gdyby moi rodzice nie postanowili wyprowadzić się z miasta (nawet tak małego), to moje życie byłoby łatwiejsze i wreszcie bym się wysypiała, bo do szkoły dojeżdżałam godzinę. w mieście mogę być spontaniczna, a do tego ono oferuję wszystko, czego potrzebuję.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę niewygody dużego miasta. Dobrze się czuję w tym pędzie, nawet poranne przeskakiwanie z tramwaju do tramwaju poprawia mi nastrój. A to, że pochodzę z małej miejscowości? No cóż, jak wielu innych ludzi. Wcale nie jestem przez to gorsza.
Obecnie znowu mieszkam na prowincji. Przyjemne miasteczko, ale nudne. W tym roku się wyprowadzam i podjęłam decyzję, że już nigdy więcej nie wrócę do małego miasta.