21:24

21:24

Kupowanie sukni ślubnej: mrożąca krew w żyłach historia z happy endem





Sezon ślubny trwa na całego, zresztą jak co roku o tej porze.  Na pewno wiele z Was dotyczy, dotyczyła lub dotyczyć będzie ta emocjonująca i,  nie oszukujmy się, jedyna w swoim rodzaju kwestia ubraniowa, jaką są poszukiwania sukni ślubnej - dla siebie, przyjaciółki, siostry, córki, itp., itd., etc.


Ja z zamiarem napisania tego posta noszę się już o wiele za długooo i teraz czas to zmienić do czego przystępuję po tym, jak jakiś portal znów przypomniał kreacje ślubne Brooke z "Mody na sukces" ze wszystkich jej stu ślubów, a salon sukni ślubnych sromotnie zawiódł Olę z "Klanu" (o, czyli scenarzyści jednak wiedzą coś o życiu). Moja historia, wierzcie mi, też będzie trzymała w napięciu.  Niech "Klan" się schowa!

Inny powodem, dla którego poruszam ten temat właśnie teraz jest to, o czym już nie raz pisałam w moich perfumowych podróżach w czasie <klik> 
"Zapach jest najtrwalszą formą pamięci ” (...) pamięć olfaktoryczna jest wieczna i niezależnie od naszej woli , wraz ze znaną nutą zapachową, uruchamia w naszej świadomości obraz chwil z przeszłości, reminiscencje minionych zdarzeń..."
czyli
wspomnienia - poruszone w minionym miesiącu bowiem w celu już ostatecznego  ich zdenkowania  używałam bez przerwy perfum (choć pogoda była już letnia, a dotąd zawsze używałam ich tylko: a) wiosną - bo wtedy pierwszy raz poczułam ten zapach, b) by dodać sobie otuchy, kiedy czułam, że potrzebuję dużo pozytywnych wibracji) , które dostałam w podziękowaniu za mój udział w tejże historii.
Mowa o Dior Miss Dior Cherie:




I już wracamy  do mojej historii z tytułu posta.
Tzn.  historia moja, gdyż ja ją Wam tu zaraz opowiem, ale nie o mojej sukni ślubnej - ta kiedy indziej - dzisiaj wybrałam tę suknię, której historia zdecydowanie bardziej trzyma w napięciu, niż moja, a w której  to historii miałam i ja swój skromny udział, i musicie wiedzieć, że kosztowała mnie - osobę trzecią - daleko więcej nerwów niż moja własna ślubna kreacja! 

Przyszłą panna młodą, o której tu mowa była moja koleżanka. To osoba zrównoważona, opanowana, wyważona,  poukładana, zorganizowana, która dokładnie wie czego chce. Nie cierpi na impotencję decyzyjną, kliniczne niezdecydowanie, wrodzony brak własnego zdania,  panikowanie, histerie i inne sprawy, które czynią z człowieka koszmarnego klienta, który koniec końców i tak nie jest zadowolony, albo i nawet jest, ale za to całkowicie bezzasadnie, bo przez swoje podejście do sprawy kończy z jakimś badziewiem. Słowem zdawałoby się, iż takie osoby jak moja koleżanka omijają jakieś dziwaczne historie dowolnego tematu.
 
Na dodatek salon, o którym będzie tu mowa to salon "Ą- Ę", drogi i ze słówkiem "EXCLUSIVE" w nazwie, który ma w Polsce sieć, a w Warszawie lokal w samym centrum stolicy. Czyli szukajcie gdzieś niedaleko Rotundy, bo to jest samo centrum centrum. Nie chcę go wymieniać z nazwy, ale chcę, żebyście mieli świadomość o salonie jakiej kategorii mówimy. Czyli też jakby żaden tekstylny horror nie ma prawa wydarzyć się w lokalu tej klasy. Tak by się zdawało.

Swoją suknię ślubną wybrała na spokojnie i długo przed ślubem, może nawet przed jego perspektywą, tego pewna nie jestem - po prostu zobaczyła ją w salonie, gdy była ze swoją koleżanka jako osoba towarzysząca, i stwierdziła, że to ta. Gdy ona będzie brała ślub, to w tej sukni. Tyle w kwestii wyboru.  (Mówiłam: żadnej impotencji decyzyjnej i, jak to czasem bywa w tej sytuacji, niekończącej się konsultacji z połową żeńskiej populacji tego kraju!)
Gdy miała datę ślubu wyznaczoną na wrzesień po prostu udała się tam już w kwietniu i zapłaciła ładną zaliczkę. Wszystko na spokojnie, nic na wariata. Suknie były szyte i sprowadzane z Hiszpanii, a to musi trwać. I musi kosztować. Wiadomo.


Suknia - była to piękna, bardzo elegancka suknia ze szlachetnej tkaniny jakim jest naturalny jedwabny szantung -  Manuel Mota (hiszpański projektant) dla Provias, model CANADA. Pasujący wysokim i szczupłym dziewczynom.
Widziałam ją potem na aukcjach, gdzie używaną wystawiano za 7800 zł - a był to rok 2009!  Przypominając sobie to teraz natrafiłam na trochę informacji o ślubach celebrytek, które również wystąpiły w roli panien młodych właśnie w sukniach Manuela Mota. 

Zrobiłam Wam tu zdjęcie tego modelu (do wyboru opcja pas oraz tren) - ale baaardzo poglądowe



jeśli jesteście bardziej ciekawi o czym mowa i tego jak wspaniale prezentują się suknie ślubne z naturalnego jedwabiu (szantung, mikado, czy co tam jeszcze)  poszukajcie sobie więcej w Internetach.



No i naszedł początek września. Czas przymiarki. Wyobraźcie sobie, koleżanka poprosiła mnie o towarzyszenie jej podczas tej przymiarki, bo jej mama nie mogła, i żebym ja pojechała z nią. Była to dla mnie tak wielce zaszczytna i miła jak i zaskakująca propozycja - no wiecie, na takie przymiarki to nie bierze się pierwszej lepszej osoby. Zgodziłam się oczywiście, i jakoś w pierwszym tygodniu września wybrałyśmy się do Warszawy, w końcu jej mama też mogła, i pojechałyśmy we trzy. Moje doświadczenie w tej kwestii  wtedy sprowadzało się do wyboru i  kupna mojej własnej sukni ślubnej.  Wkrótce miałam zyskać nową wiedzę na ten temat.

Koleżanka przymierzyła suknię - suknia była za krótka, a jakby tego było mało podwinięcie po tym nieszczęsnym skróceniu jeszcze ciągnęło się, bo było krzywe. Źle leżała też góra, z tyłu na łopatce. 
Więc mówimy tym paniom z salonu, no nie halo, to i to jest źle. A one: jest dobrze. 
Łaziłam na czworakach, patrzyłam, zapomniałam o bożym świecie. Jakby nie patrzeć wniosek wciąż był ten sam:
Suknia jest za krótka.
A pani z salonu: bach na kolana i zaczyna ciągnąć tę nieszczęsną, ściągniętą krzywo końcówkę sukni w dół, trzyma ją  i uderza w te słowa: " Tak będzie dobrze."
"Czy pani będzie tak ciągnęła jej tę suknię w drodze do ołtarza?!!"
No i tak jakoś to szło, my że nie jest dobrze, panie z salonu - że jest, mnie szlag już trafiał, mama panny młodej bardzo się zdenerwowała, a najbardziej zainteresowanej raz coś się głos załamał, co dla mnie było heroicznym wyczynem i opanowaniem, którego chyba nigdy nie zapomnę,  bo ja na jej miejscu ryczałabym, ba, wyła, tak, że by mnie było słychać na 10-tym piętrze pobliskiego Forum/Novotel.
Fantastiko. Chyba jesteśmy , qrwa, nie w tej bajce co trzeba. Ekslusive, ale niefajno.

Nie pamiętam po ilu wymianie zdań stanęło na tym, że nie uwierzycie - no panie też stwierdziły, że w tym co zapodały nie da się iść do ślubu. Sukces, sama się przy tym kategorycznie upierałam. Suknia musi być następna, i muszą jej już nie spieprzyć. Super. A kwestia tego, że szyje się ją i sprowadza do Polski miesiącami, a za dwa tygodnie ślub? "Proszę pani, mamy tu całe hale tych sukien!" O. A to ci nowina. To po co te ceregiele, te zadatkowania pół roku wcześniej? Chyba dla stworzenia niepowtarzalnej atmosfery wyjątkowości i luksusu. Noooo, co do stworzenia niepowtarzalnej atmosfery, to w tym wypadku udało się na 100%, dodatkowo dostarczyło to wrażeń niezapomnianych.

OK. Potem nastąpił wybór welonu, no i w następnym tygodniu (tydzień przed ślubem) miała się odbyć przymiarka. Znowu pierwsza przymiarka. Wychodzi na to, że i ostatnia. 
"- Ale ta suknia będzie gotowa za tydzień?" jeszcze się upewniałam przed wyjściem - i teraz już nie zawalicie?"
A panienka mi na to:
"- Ale welon jest dobry." 
Ale welon jest dobry.
ALE WELON JEST DOBRY!
ALE.WELON.JEST.DOBRY.
Ludzie, trzymajcie mnie! Plus pierdyliard, qrwa, punktów do samooceny salonu!  Gdyby mój wzrok mógł zabijać, panienka nie uszłaby z życiem.
"- Welon to za mało." wycedziłam.

Powiem Wam, że po tej wizycie wyszłam czerwona, ze zmierzwionym włosem, a wieczorem w domu  padłam ze zmęczenia usnąwszy przy zapalonym świetle, co nie zdarzyło mi się od czasów jakiejś biby studenckiej.

W następnym tygodniu była nowa suknia, już bez żadnych usterek, koleżanka pojechała ją odebrać sama, i wszystko dobrze się skończyło.



Od tamtej pory gdy zdarza się w sklepie, że ktoś mówi, że coś jest dobre i zaczyna to ściągać w dół: mi momentalnie zapala się czerwona lampka i widzę "Czy pani będzie tak ciągnęła jej tę suknię w drodze do ołtarza?!!" w sekundę robię się czerwona jak burak,  na zasadzie psa Pawłowa, odruch warunkowy, i nawet pianę z ust mi się chce toczyć. Nigdy, przenigdy tego przy mnie nie próbujcie,  mówcie po prostu: za krótkie, bo inaczej mogę Wam przylać!


Po co opowiedziałam tę historię?

Terapia po traumie? Może. Ale przede wszystkim: nie dajmy się zwariować. Absolutnie nie odradzam, nie potępiam exklusiv salonów, jeśli tam jest Wasza suknia - to ją kupcie. W salonie w samym centrum Wawy, NY, Mediolanu,  Wszechświata. Ale jeśli podoba się Wam jakaś inna, która nie znajduje się w takowym salonie - jesteście głupie jeśli szukacie nadal i uważacie, że choć to Wasz model, ale jest za tania i salon jest za mało luksusowy i w za małej miejscowości  (znam i takie przypadki, ale to może kiedy indziej). A magia (oprócz rzecz jasna magii cen) takich salonów: niech ten salon wygląda luksusowo, jak pałac, jak bajka, cudowna oprawa dla wyboru tej jedynej sukni ale czy przywdziejesz na siebie w czasie ceremonii jego wypasione mebelki? Opisana historia odczarowała dla mnie takowe przybytki!  "Najwznioślejszy nawet lament kończy się wytarciem nosa" (Cioran). Co wynika z tego dla nas, Panie Cioran, filozofie egzystencjonalisto? Ano to, że dla najekskluzywniejszego salonu pracują tylko: ludzie. Shit może zdarzyć się wszędzie.  A to, że trzeba dużo wcześniej zamawiać i zadatkować, bo to jest takie skomplikowane taką suknię uszyć, sprowadzić i może same małe wróżki tkają na nią materiał, a potem na skrzydłach motyla przybywa ze słonecznej Hiszpanii do naszego kraju w Europie Środkowo-Wschodniej. Wcześniej może i bym uwierzyła, teraz: weź nie pitol.




Ciekawi mojej sukni ślubnej i jak jej szukałam? A butów? Dodatków?

A jakie są  Wasze doświadczenia i zdanie na temat taj jakże frapującej kwestii poszukiwania sukni ślubnej? Jakieś przygody? Dramaty (oby z happy endem)?




8 komentarzy:

  1. Chyba by mnie szlag trafił. Współczuję emocji, nie wiem czy bym zareagowała tak spokojnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło i koleżanka należy do opanowanych osób, podziwiam:). Ja w czasie wybierania sukni ślubnej cierpiałam na jak to nazwałaś "kliniczne niezdecydowanie". Objechałam pół Warszawy i nic nie mogłam wybrać. Potem wróciłam do mojej miejscowości i zdecydowałam się uszyć suknie, nawet dałam zaliczkę krawcowej. A potem pewnej nocy mnie oświeciło, która z widzianych w Warszawie sukni jest tą moją:D. Wróciłam do tego salonu i zamówiłam i jeszcze jakimś cudem odzyskałam zaliczkę od krawcowej choć nie było łatwo, ale w końcu też wszystko dobrze się skończyło☺

    OdpowiedzUsuń
  3. I tak panna młoda była opanowana, nieźle... Suknia piękna! Kojarzę kreacje tej marki,były też w salonie, w którym kupowałam swoją :) ja z przygód to tylko tyle, że schudłam mocno przed ślubem i mimo zamówienia rozmiaru 34, panie musiały tak ją wszyć, że zastanawiałam się czy wgl dadzą radę i jak to będzie wyglądało xD ale na szczęście ładnie to zrobiły, a z kreacji do dziś jestem zadowolona :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to dobrze , że jesteś zadowolona :) roz. 34 za duży..? ooo jeny...

      Usuń
  4. Post fajny, uśmiałam się. Sytuacja z suknią w salonie słaba i przykra, no i stresująca. Kliniczne niezdecydowanie to niestety jeden ze znajomych mi objawów, a że mnie czeka ślub, wybór kiecki zajmie mi wieki xD

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do pozostawiania komentarzy i z góry za nie dziękuję :)
Zaglądam na blogi moich Komentatorów, i najczęściej również je obserwuję.
Komentarze zawierające link nie będą publikowane, potrafię Was znaleźć! :)

Copyright © 2014 Wszystkie moje bziki , Blogger