17:07

17:07

Książkowo: Piotr Strzeżysz, Sen powrotu

"Tylko czy tak naprawdę chcę dokądkolwiek dojechać? 
Wystarczy, żeby jutro był dzień.
Żeby świeciło słońce, żebym coś zjadł i znalazł spokojne, 
bezpieczne miejsce do spania. By przez moje ciepłe myśli
świat przez chwilę stał się lepszy. Albo nie był gorszy. 
Tyle wystarczy z tego jechania. Choć może to i tak zbyt wiele. "
Piotr Strzeżysz, Sen powrotu.






Pokazywałam Wam tę książkę na moim INSTAGRAMIE <klik> oraz w poście Listopad w zdjęciach <klik> zapowiadając, że jeszcze Wam o niej napiszę. I teraz piszę.




Nie jestem krytykiem literackim.
Z podróżowania to uprawiam najczęściej turystykę miejską po Polsce. No wiecie:  mogę opowiedzieć Wam o  WarszawieKrakowie. Gdańsku. Górze Kalwarii. Gliwicach. Lublinie. Górze Kalwarii. Płocku. Katowicach. Gdyni. Łodzi. Grudziądzu. Świeciu n.Wisłą. Kazimierzu Dolnym. Czersku. Helu. Janowcu. Bydgoszczy. Toruniu. Wrocławiu. Nałęczowie. Tarnowskich Górach. Puławach. Chełmie. Chełmnie. Włodawie. Itd. Itp. Etc.  To wszystko jest tak blisko stąd i tak strasznie daleko od krańców świata...
Rowerzystą jestem doprawdy... eeee.... nieszczególnym.
Nie jestem pisarzem.
Nie jestem filozofem.


Subiektywnie, po mojemu, o książce, która zrobiła na mnie wrażenie, i jakie ono jest oraz moje trzy grosze sprowokowane przez tę lekturę.



Wszystko zaczęło się od tego, że jakieś dwa lata temu, w pierwszy dzień wiosny, udałam się ze znajomymi na spotkanie z podróżnikiem. Tyle wiedziałam. A dlaczego się z nimi nie wybrać.

Okazało się, iż ów podróżnik to człowiek w wieku zbliżonym do mojego, który przemierza świat rowerem.

Świat. Rowerem.

No jasne. A to dopiero będzie bliska mi tematyka..!


Ja i rower. Wyborne. Nauczyłam się na nim jeździć prze-późno, gdzieś ok. czwartej klasy podstawówki, a zaczęłam tak sobie jeździć po okolicy gdzieś po ukończeniu 28 r.ż. Na dodatek  na początku tak się bałam, że musiałam zamykać oczy jak mijały mnie autobusy czy ciężarówki, bo inaczej bym straciła równowagę i się przewróciła.
Ja i rowerowe wyprawy? Najdalsza to w ostatnie lato nad Wisłę - będzie ze 48 km w dwie strony. Google maps pokazało, że rowerem  to są jakieś dwie godziny. Mi zajęło pięć. I o czym tu mowa.
Rowerem przez świat.
Nigdy wcześniej nie widziałam na żywo takiej postaci, tak jak nie widziałam zupy z gwoździa albo żelaznego wilka. Choć wiedziałam, że gdzieś tam istnieją. Tzn. tacy ludzie.


Spotkanie było nadzwyczaj ciekawe, pełne interesujących historii, zdjęć, spostrzeżeń - na różne tematy. Było opowieścią - jak utwór literacki - kompletną, przemyślaną,  z początkiem, zakończeniem, ilustracjami w formie zdjęć, fabułą, pointą w postaci filmiku na koniec, spostrzeżeniami wykraczającymi daleko poza temat jazdy na rowerze, choćby i przez cały świat, z cytatami z literatury. I tak - ku własnemu  zdziwieniu - stwierdziłam, iż oprócz informacji i interesującej opowieści o rowerowej podróży - konkretnej, właśnie tej, o której traktuje  Sen powrotu, przez obie Ameryki, miejscach i sposobie spędzania czasu - tak mi obcych i dalekich - równolegle toczy się tu opowieść o czymś jeszcze, czymś właśnie wykraczającym daleko hen poza tę jedną konkretną podróż oraz pomysł na życie pod tytułem rowerem przez świat, coś mi bliskiego.


Po zakończeniu owego spotkania wyszłam, nie kupiłam najnowszej wtedy książki tegoż autora (no gdzie ja i opisy rowerem przez świat, to tak samo jak ja i programy przyrodnicze, no nie bardzo) czyli Powidoków, autografu nie wzięłam, i tyle.


Zaczęłam  wtedy czytać bloga 

On the bike - Piotr Strzeżysz


Możecie tam zobaczyć, iż jego motto to:

 "Podróżować nie po to, aby dotrzeć do celu, lecz aby  dojechać jak najpóźniej, aby nie dojechać, o ile to możliwe, nigdy" 

Przyznacie, że to cokolwiek zadziwiające motto jak na blog podróżnika!
Paradoks?


Ale po jego książki nadal nie sięgnęłam, choć owo spotkanie na dobre utkwiło mi w pamięci.

Tak minęły ze dwa lata, i w listopadzie b.r., już z wielką chęcią, znowu brałam udział w spotkaniu, na którym tym razem nasz Podróżnik opowiadał o swojej najnowszej podróży, i poinformował o swojej najnowszej książce, Sen powrotu. 
Podczas tego spotkania moje wrażenie, że oto słucham opowieści o konkretnej podróży, przemierzaniu świata rowerem, a równocześnie o życiu całym, jeszcze się wzmogło.
Tym razem postanowiłam nadrobić zaległości w lekturze tego autora, i tak się stało, że jako pierwsza trafiła w moje ręce właśnie jego ostatnia, w sensie najnowsza, książka, Sen powrotu.


Wynotowałam sobie z niej sporo cytatów - bo warto sporo z niej zapamiętać, gdyż jest pełna sentencji - nie będę jednak tu Wam ich obficie zapodawać, choćby dlatego, że zachęcam do sięgnięcia po samą książkę. Aczkolwiek, aby wyrazić o co mi chodzi nie sposób było mi całkiem uciec od przytoczenia jakiegoś tu i ówdzie.
W książce tej już całkiem wyraźnie widać, iż nie jest ona sensu sticto jedynie podróżnicza, nie traktuje tylko o tej jednej, konkretnej podróży, a nawet szerzej - o jeżdżeniu po świecie rowerem, ale o życiu traktuje.
Ten sposób pisania bardzo przypomina mi twórczość Wiesława Myśliwskiego, i jego tu zacytuję chcąc wytłumaczyć, o czym właściwie mowa: 
"Nieraz gdy się rano zbudzę i pomyślę, że muszę do wieczora żyć, mam wrażenie, jakby to było znów od urodzenia do śmierci. Nie wiem, czy pan kiedyś coś takiego odczuwał, ale jakby coraz trudniej było przeżyć dzień. Nie, nie chodzi o to, że długi. Jakby to panu powiedzieć. No, tak jak dzisiaj. Dzień jak każdy, a całe życie." (Traktat o łuskaniu fasoli).
Takie są książki Myśliwskiego: opowieść ze swoją własną fabułą, a równocześnie opowieść o życiu.  O pamięci. O tęsknocie. Od szczegółu, jednej konkretnej sytuacji autor prowadzi nas do ogółu, spostrzeżeń dotyczących -  życia. I taki też jest dla mnie Sen powrotu: jedna wyprawa rowerowa. A całe życie.

Zaprawdę, cytowany na okładce książki prof. Mrówka, filozof, słusznie zauważa, iż: "Można  by ją umieścić jednocześnie na pólkach z napisem "podróże", "literatura piękna" i "filozofia". Na każdej z nich powinna zająć wyróżnione miejsce."


Życie jako takie często porównywane jest do podróży, więc może owo połączenie podróży i filozofii to sprawa całkiem naturalna?

We wstępie poznajemy człowieka, który za swoje najważniejsze życiowe zajęcie uważa myślenie. Zajmuje się wieloma rzeczami, ale tylko myślenie sobie poważa. Ma bogactwo myśli, ma myśli wprost nadmiar. Czuje się niespełniony, nosi w sobie coś, co jeszcze nie znalazło wyrazu, tajemnicę, a równocześnie tęsknotę, nostalgię i czuje się niezupełnie stąd. Nie na swoim miejscu. Niepasujący. Dziwak. Odludek. Przypomina mi w tym wszystkim, z tym wszystkim Harry’ego Hallera z Wilka stepowego.
Nasz bohater wyrusza w podróż : "Że też da się zgubić coś, czego się nigdy nie znalazło - pomyślał, po czym odwrócił się od okna, założył na głowę swoją ulubioną czapkę z daszkiem i wyszedł, delikatnie zamykając drzwi. Z domu zabrał tylko ciszę, całą resztę pozostawił za sobą."


W dziewiętnastu kolejnych rozdziałach mamy opowieść o podróży rowerem przez obie Ameryki.

Opowieść, która pozwala zrewidować nasze pojęcie o tym, co jest potrzebne, co jest nieodzowne do tego, by normalnie żyć. I cóż to jest w istocie to normalne życie? Tysiące, miliony zapewne, ludzi, gdzieś hen daleko od nas, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, wiodą życie w warunkach dalekich od tego, co my nazywamy niezbędnym życiowym komfortem i co innego jest dla nich oczywiste. Czy przez to ich życie jest gorsze?

Czytając Sen powrotu można mieć wrażenie, że w Ameryce Łacińskiej na pierwszym lepszym przystanku autobusowym łatwiej spotkać filozofa, niż tutaj "na salonach." Wydaje się, iż występuje tam niezwykłe zagęszczenie i obfitość  filozofa na jeden km kwadratowy! Wrażenie to zawdzięczamy sposobowi prowadzenia narracji tej książki, i genialnym wg mnie dialogom i monologom (fragment o szczęściu- majstersztyk!), w których autor przytacza wypowiedzi spotykanych w drodze osób głoszących pochwałę po prostu bycia, sztuki zdaje się że u nas zapomnianej, gdyż tu panuje kult "nie mam czasu", co rozumiane jest jako cnota, i jeśli na nic nie mamy czasu, tzn., że jesteśmy zapracowani, ważni, i w ogóle tacy jak trzeba. Ba, gdybyśmy mieli bodajże wystarczająco dużo czasu, można by się zacząć niepokoić i mieć poczucie winy, że czegoś nie robimy jak trzeba, że coś zaniedbujemy, że oto coś nas omija. Najwidoczniej w Ameryce Łacińskiej jest inaczej:  "Uśmiechasz się, to dobrze, widzę, że się dużo śmiejesz, bo masz zmarszczki w kącikach oczu, niechybnie od śmiania, a jak się śmiejesz, to nie myślisz, tylko po prostu jesteś."

Żeby tak pisać, trzeba umieć tak słuchać, a żeby tak słuchać trzeba mieć szczególną wrażliwość i umiejętność refleksji. Talent.

Refleksji we Śnie powrotu nie brakuje, oprócz konkretów danej podróży mamy wrażenia, spostrzeżenia, dywagacje, niekiedy iście oniryczne wysnute z nich obrazy.

Opis dźwięków dżungli nocą - równie dobrze mógłby się znaleźć w jakimś - udanym -  erotyku jako jego fragment!

Paradoksalnie, mamy w tej książce wspólne z twórczością Myśliwskiego pogodzenie się z tym, co w podróży dużo bardziej niż na co dzień oczywiste i widoczne - przemijaniem, zgodę na pożegnania, na rozstania, na odejścia, a równocześnie utopijne pragnienie nieskończoności, braku końca tej podróży, chęć zatrzymania chwili, faustowskie trwaj chwilo, jesteś piękna!
Mamy w niej pochwałę nieskończonej, niezmordowanej dziecięcej ciekawości świata,  świętej dziecięcej ciekawości, o której pielęgnowanie apelował Einstein,  powroty wspomnieniami do czasów dzieciństwa, poszukiwania chłopca sprzed lat w dziś dorosłym mężczyźnie. I znów: obok zgody na przemijanie - próby niemożliwego powrotu do czasu utraconego bezpowrotnie dzieciństwa.
Bo w moim odczuciu, jest to również książka o czasie. Czasie, co do którego autor ma to samo podejrzenie, co pisząca Wam tu te słowa: że wcale nie płynie liniowo, ale cyklicznie, ciągle po kole - jak tytuł książki Anki Grupińskiej - albo chociaż spiralą, i pewne rzeczy dzieją się wciąż i bez końca...? "Że czas tak naprawdę nie jest linearny, ale cykliczny, i pewne rzeczy, osoby, zdarzenia lub chwile powracają. Nawet jeśli znikają dla nas, to może pozostają gdzieś dla innych, może wcale na zawsze nie umierają?"

Wybrzmiewa też w Śnie powrotu, niby w zen, świadomość, że wszyscy jesteśmy jednym: "Nawet teraz, kiedy piszę te słowa i odgrzebuję w pamięci lekko już przykurzone wspomnienia, ciągle zastanawiam się, skąd ci wszyscy ludzie się biorą. Skąd się biorą na mojej drodze? Dlaczego właśnie oni i dlaczego własnie ja? Może są częścią mnie, a ja jestem częścią ich i nawet nie trzeba się bardzo wysilać, aby poczuć, że wszyscy jesteśmy tym samym. "


Wszystko jest powiązane ze wszystkim innym - jak twierdził Leonardo da Vinci, i o czym informuje nas  "Atlas chmur."
Przeczytałam kiedyś gdzieś, że ta świadomość może zaowocować obłędem lub geniuszem, i omawianej książce na pewno bliżej jest do tego drugiego...


Jest w niej również także zrozumienie, o paradoksie, dla tego, że nie wszystko da się tak po prostu zrozumieć, ogarnąć rozumem, do końca poznać, dotknąć, opisać, oddać słowami.

Sen powrotu to opowieść spójna, a równocześnie nie brak w niej paradoksów. 
Sam autor stwierdza w niej, iż "lubi te pozostawiane bez odpowiedzi pytania", a pytań w niej nie brakuje.

Bogactwo w niej refleksji, podróż rowerem przez świat najwidoczniej służy mądrym myślom, choć mam wrażenie, że myślenie to sprawa osobnicza, zależna od człowieka, nie sposobu i miejsca życia, i gdyby Autor wybrał życie pod tytułem siedzenie na tyłku w jednym miejscu, niby Kant w swoim Królewcu, to też nie brakowałoby Mu przemyśleń i przyczynków do nich.

Aha, no i : muminki. Każdy rozdział zaczyna się cytatem z nich. Cytaty te też są mądre, życiowe takie. Poważnie się więc zastanawiam, czy nie sięgnąć i po tę lekturę, bowiem w czasach dzieciństwa, a i później, ją pominęłam, a już kreskówki muminkowej, tej animacji, tej kreski, tych muminków niby dziwacznych hipopotamów - wprost nie znosiłam... 



Na koniec oddam głos Autorowi:


"Od celu mojej podróży, położonego na krańcu Ziemi Ognistej miasteczka Ushuaia, dzieliło ,nie nie więcej niż trzy dni drogi. I wtedy zawróciłem. (...) Dlaczego? Dlaczego nie dojechałem do końca? Przecież po to wyjechałem. Chciałem przejechać obie Ameryki rowerem. Dotrzeć na przysłowiowy koniec świata. No przecież chyba po to było to wszystko? Tak mi się przynajmniej wydawało rok wcześniej. Po cóż inaczej miałbym w ogóle ruszać się z domu. Po cóż tyle dla tej podróży poświęcić? Tyle, że im bardziej zbliżałem się do celu, im wyraźniej widziałem siebie na końcu tej drogi, tym bardziej ten cel się rozmywał, a jego tak zwane osiągnięcie, ta złudna , chwilowa zbieżność podmiotu z przedmiotem pożądania, zaczęło wydawać mi się zupełnie nieistotne i na dobrą sprawę śmieszne. Jednocześnie wzbierało we mnie ogromne pragnienie przedłużenia tej drogi. nie chciałem, żeby się zakończyła. Chciałem, żeby trwała, by niosła mnie dalej. Bądźmy jednak rozsądni, wszystko ma swój koniec, każde szczęście i każde cierpienie - jakaś jedna śmieszna podróż od tego nie ucieknie. Mimo wszystko miałem nadzieję, że całą tę drogę, całe to dziesięciomiesięczne zmaganie ze zmęczeniem, chorobami i nie zawsze wesołymi myślami da się w jakiś sposób okpić lub oszukać. I że ta podróż będzie sobie dalej trwać. Sama. Bez mojego udziału, bez mojej obecności nawet. Bo nawet jeśli życie nie ma za grosz większego sensu, a o wszystko i tak pewnego dnia upomni się bezlitosna kostucha, to miło pomyśleć, że najpiękniejsze podróże, podobnie jak najpiękniejsze miłości, są nieśmiertelne. Że żyją gdzieś po drugiej stronie. Choćby tylko w czyimś śnie."




Jak dla mnie to... ten zamysł całkowicie się Autorowi udał.
Oszukał czas, zatrzymał go, a może sprawił, że teraz biegnie on cyklicznie, ciągle po kole, na nowo, podróż wciąż trwa, nie ma końca, przedłużona w nieskończoność. 
Ale jak?
Gdzie?
Tutaj, na kartkach książki.
We Śnie powrotu.



3 komentarze:

Zachęcam do pozostawiania komentarzy i z góry za nie dziękuję :)
Zaglądam na blogi moich Komentatorów, i najczęściej również je obserwuję.
Komentarze zawierające link nie będą publikowane, potrafię Was znaleźć! :)

Copyright © 2014 Wszystkie moje bziki , Blogger