Maskara L'OREAL MEGA VOLUME miss Baby Roll

Zwlekałam z przedstawieniem Wam bliżej tego tuszu tak długo, że aż jego urocze czarno-różowe opakowanie zrobiło się mało fotogeniczne, bo się pościerało. 

Nie przedłużając:  to mój ulubieniec ostatnich 3 miesięcy, czyli od kiedy siostra przywiozła mi go z Czech. Efekty na oku możecie zobaczyć chyba we wszystkich moich makijażach od połowy listopada - i do tych odsyłam ciekawych. Zbierałam od Was komplementy na temat rzęs, gdy miałam go na sobie.

Zdetronizował poprzednika tj. MLV fatale, bo muszę przyznać, że ta marka jako taka jest po prostu już od dawna moim maskarowym ulubieńcem.

Mam rzęsy długie, jasne i naturalnie podkręcone, to czego im brakuje to kolor i objętość. I żeby było jasne: nie interesują mnie delikatne, "naturalne" (taki mam jak jestem na saunie) efekty, chcę by zawsze, nawet na co dzień moje rzęsy były jak najbardziej widoczne.

 

Tusz obiecuje podkręcenie-uniesienie i objętość, i o ile tej pierwszej nie sprawdzę, bo i tak mam je podkręcone, to z jego dodawania objętości jestem bardzo zadowolona. Wg mnie jest też wydajny, bo używam go 3 miesiące dzień w dzień, i niebawem pewnie będę go musiała wywalić tylko ze względów higienicznych.

W Polsce nieodstępny stacjonarnie (zupełnie nie wiem dlaczego!), ale w Internecie można go kupić za ok. 35 zeta, co jest bardzo korzystną ceną jak na tusz tej marki.

Jego bajerem jest spiralnie skręcona szczoteczka, która ma pomóc w uniesieniu rzęs:

 

Używa się jej całkiem dobrze.

Tusz trzyma cały boży dzień, nie osypuje, nie rozmazuje, a zmywa się jak na L'Oreala to dość łatwo.

Polecam go i może kupię go sobie jak skończy mi się ten, który z ciekawości już otworzyłam i dwa razy użyłam czyli PARADISE EXTATIC również od L'Oreala.